O pewnych rzeczach mówić trudno i słowa czasem brak Chodź napiszę Tobie wiersz, choć tak naprawdę nie wiem jak ...
Na Święta
W koszyczku jest posiana rzeżucha ale trochę niemrawo się w_z_rusza i ledwie dopiero kiełkuje
Za to po świętach będzie w sam raz zapewne, na kanapki.
Niech te Święta nie będą tylko smaczne poprzez białą kiełbasę, mięsiwa i baby.
Niech będą smaczne towarzystwem, czułością i wzruszeniami.
Niech przyniosą nadzieję, tym, którzy ją potrzebują i spokój, tym, którym na co dzień go brakuje.
I niech to wszystko zostanie również po Świętach.
Biegun
Nie
pamiętam kiedy to się zaczęło. Pierwszą próbę samobójczą miałam w wieku 16 lat więc chyba zaczęło się to u mnie od depresji. Kolejne próby, kolejne
odratowania, znieczulania się lekami, okaleczeniami. Dusza bolała tak okropnie,
że tylko łagodziło to w jakimś małym stopniu, okaleczanie swojego ciała. Ale
tak to się zaczęło. I wcale to nie oznacza, że chciałam umrzeć. Przynajmniej
nie przez cały czas, chciałam. Chciałam żyć ale żeby tak strasznie nie bolało. Potem
były jakieś stany euforyczne, niosące nawet pewną nadzieję. Zachowywałam się
jak szalona, jakby „jutra” miało nie być i chyba tylko Bogu mogę dziękować, że do dziś
nie ponoszę tego konsekwencji. Lata całe
i znów nie pamiętam wszystkiego, co się działo z moim umysłem, z moim ciałem i
kiedy zaczęłam domyślać się powodów takiego stanu. Zdarzały mi się noce, które
stojąc przy otwartym oknie, do bólu palców, trzymałam się parapetu, żeby tylko
nie skoczyć. Równie mocno trzymałam się myśli, że mam dzieci, że jestem im
potrzebna, że nie mogę, nie mogę, nie mogę. Nad ranem padałam wyczerpana i
wcale nie czułam się zwycięzcą. Dotąd omijam okna a balkon mam zabudowany w
strachu przed wciągającą mnie przestrzenią. Ile razy stojąc na krawężniku przy
ulicy i widząc nadjeżdżającą ciężarówkę, walczę ze sobą by nie zrobić tego
jednego kroku. Wiele razy też nie mam siły na podjęcie jakichkolwiek działań.
Bolą czubki palców i końcówki włosów, boli wszystko. Nie śpię, nie odnajduję w
sobie nawet fragmentarycznej wartości percepcji aby skupić się na czymkolwiek.
Jedna wielka pustka i cierpienie. Tak jakby nic nie było ważne, jakby wszystko
wokół stało się czarne jak noc, bez żadnej innej drogi, jak tylko
samounicestwienie. Najchętniej w ogóle nie wychodzę z domu dopóki nie braknie mi papierosów.
Ale
bywa też inaczej i tak bywa najczęściej. Wychodzę w tego piekła, czasem po
tygodniu, czasem krócej lub dłużej. Wtedy to świat jest mój. Nie potrafię
chodzić tylko się unoszę. Jestem tak szybka w myśleniu i działaniu jakby mnie
ktoś podłączył do prądu. Mówię szybko i dużo, śmieję się do łez, mam ochotę na nierozsądek i
szaleństwo i czasem nie kończy się na ochocie. Wychodzę do ludzi i mam potrzebę
się nimi otaczania. Potrafię sama przestawić wszystkie meble w pokoju, wydać
zbyt dużo pieniędzy niż mogę sobie pozwolić. Jestem zaczepna i odważna,
zwariowana i wesoła. Biorę na siebie mnóstwo obowiązków, zarywam noce by je
wypełnić. Lecz to bez znaczenia bo i tak nie śpię. Bez względu na to czy coś robię czy nie, sen
nie jest mi przyjazny. Mój mózg pracuje na 300 obrotach a percepcja pozwala
dostrzegać najmniejszy szczegół wokół siebie. Miliony myśli jednocześnie
rozsadzają mnie od środka . Mam wrażenie nieśmiertelności więc i zdolna jestem
do wszystkiego. Na wszystko mnie stać i w niczym nie widzę przeszkód. Kolory,
dźwięki, barwy nigdy nie są tak intensywne jak wtedy. Wyszłam spod szklanego
klosza i choć wiem ( po latach doświadczeń), że niedługo znowu do niego trafię
to liczy się tylko tu i teraz. Gdy minie ta szalona mania moje ciało i umysł są
tak niesamowicie wyczerpane. Wtedy najczęściej zaczynają się problemy z sercem,
któro i tak z trudem sobie ze mną radzi. Są noce kiedy boję się zasnąć bo
gdzieś tam w głowie mam pragnienie aby nie umrzeć we śnie, aby mieć świadomość.
Stany remisji wyciszają błogo. Wreszcie zaczynam spać więcej niż 2-4 godziny.
Czasem nawet 6. Regeneruję się ale zostaje wewnętrzne wypalenie. Diagnoza
sprzed 10 lat postawiona przez psychiatrę nie pozostawia wątpliwości. Mam ChAD.
Depresja w ChADzie robi z człowiekiem coś takiego, że czuje, jak umiera mu
mózg, serce, oczy, usta i każda komórka ciała. Mania bywa równie trudna do
zniesienia jak depresja. Jedna dławi, druga eksploduje. Kiedy minie, patrzy się
w tył jak na zgliszcza po pożarze. Wielu ChADowców miało paskudne dzieciństwo i
może tu należy szukać podłoża, że potem „zakwitło”. Rzadko natomiast udaje się
stworzyć jakiś szczęśliwy związek. Człowiek sam nie rozumie co się z nim dzieje
więc trudno wymagać zrozumienia i cierpliwości od drugiego człowieka. Choć
jeśli już komuś się uda spotkać na swojej drodze kogoś obdarzonego dużą
wyrozumiałością to jest szansa, że stany remisji mogą trwać dłużej. Oczywiście,
że dostałam leki i nawet początkowo działały rewelacyjnie. Niestety, moje serce
nie było tak wyrozumiałe i nie zaakceptowało żadnej odmiany litu. W przypadku
stanów depresyjnych, pomagają leki na depresję.
Nie mam jednak leku na manie. Manię muszę przeczekać i modlić się by
mnie nie zabiła. Bardzo trudno się o tym mówi bo wciąż każde zaburzenie
psychiczne upokarza i zawstydza. Wciąż bywają mylone objawy choroby z cechami
charakteru bo znacznie łatwiej kogoś oceniać niż empatycznie próbować go
zrozumieć. Ja sama staram się ponad wszystko by nikt nie ucierpiał z mojego powodu i tego co się ze mną dzieje.
Subskrybuj:
Posty (Atom)