Miłości niespełnione

 

Ukrywają się w cieniu bladością zasmucone

Pokornie milczące, nawet  zawstydzone

W pamięci pocałunków, dotyków swoich dłoni

Niczym motyl co skrzydła w odpoczynku skłoni

Muśnięć  nieśmiałych niby przypadkowo

I rzęs, które mrugały wilgotnie ażurowo

Dłoń gładząca włosy, w czoło pocałunek

Uśmiech prosto w serce ulgą na frasunek

Kosmyk jasnych włosów za ucho zatknięty

Każdy gest czułości przyjęty jak święty

Wszystko to w pamięci i jakby pod kloszem

Pamięć to jest wszystko, o nic już nie proszę

Ukrywają się w cieniu bladością zawstydzone

Najbliższe memu sercu miłości niespełnione


Ulica Boże Narodzenie

 

Na jakiej to ulicy dziś ludzie się kochają ?

Pomimo  wielu trosk o sobie pamiętają

A z tymi co ich brakło łamią swą łzę na pół

Jak łamiąc się opłatkiem gdy w tle wigilijny stół

 Na nim wszystko jak trzeba, jak uczono nas w domu

By miłości i chleba nie zabrakło  nikomu

By w ten jeden wieczór zapomnieć co to zmartwienie

I w każdym sercu przeżywać Boga Narodzenie

Zwłaszcza gdy wokół świat ponuro okryty  mrokiem

Doświadczając ludzi tym mijającym rokiem

Jak dla pokrzepienia Gwiazda Betlejemska

Zaświeci na niebie zwiastując  nam  Święta

Przez 400 lat będąc jedynie dziecięcym marzeniem

Nagle się stała prawdziwie jasnym planet połączeniem

Na jakiej dziś ulicy ludzie się kochają ?

Na każdej jeśli serce w sobie posiadają.

Jej nazwa jest więc oczywista

Boże Narodzenie – Domowa Przystań


Życzę zdrowych i spokojnych Świąt. 

Każdy ma swoje piekło mniejsze lub większe ale czasem jest to droga do nieba

 

Jak pewnie większość ludzi na świecie, większość kobiet i ja przeżyłam kiedyś swoje piekło.

W życiu bywa różnie. Wzloty, upadki, brak jakichkolwiek możliwości i nadzieje. Mija 18 lat a we mnie ten okres życia, dramatu jakiego zgotowali mi lekarze, wciąż tkwi w sercu. 5 sierpnia 2002 roku miałam pierwszy, bardzo ciężki, dwustronny zawał. Było to nad morzem, podczas urlopu więc trafiłam na 2 tygodnie do najbliższego powiatowego szpitala, gdzie o dziwo zastosowano ( jak na tamte czasy) bardzo nowatorską metodę pozwalającą dotrwać mi do czasu możliwości przewiezienia mnie do kliniki, w której można było ratować moje życie.  Tak też się stało ale pierwszy zabieg nie powiódł się więc trzeba było podjąć drugą, ostateczną próbę następnego dnia. Wtedy to była taka nowość. Bezoperacyjne wszczepienie stentów, pierwsze programy europejskie stosowania leków przeciwpłytkowych, pozwalających tym stentom nie zostać odrzuconym przez organizm. Dopiero 4 lata później zastosowano stenty, które rozszerzając tętnice jednocześnie leczyły. Ze szpitala wyszłam po miesiącu obolała, słaba i jeszcze nie potrafiąca ułożyć sobie planu na życie dalej. Podczas ostatnich badań przed wyjściem okazało się, że mam dziurę w sercu i tętniaka. Zakwalifikowano mnie na operację za pół roku. Dochodziłam do siebie w domu bojąc się najmniejszego wysiłku i próbując radzić sobie z tym całym kłębem przygnębiających myśli. Miałam 37 lat a moje dotychczasowe życie właśnie się skończyło a miałam w domu dwóch nastolatków. Po kolejnym miesiącu przypomniałam sobie, że przecież od czasu przed zawałem nie miałam okresu. Zaczęłam pomału wychodzić z domu więc postanowiłam umówić się na wizytę u ginekologa zupełnie jednak niczego nie podejrzewając bo zdarzały mi się nieregularne okresy a po ostatnich przejściach, lekach, kontrastach, w ogóle się nie dziwiłam, że tym razem tak jest. Pierwsze badanie i diagnoza na jego podstawie. Mięśniak. Usg pokazało jednak zupełnie coś innego. Dziecko. Pani doktor uczciwie powiedziała, że jest za cienka i muszę szukać innego lekarza. Lekarz w przychodni – pani zwariowała, zajść w ciąże i mieć zawał ? Jedyna porada jaką dostałam to wyjazd za granicę i to tam, gdzie usuwają 5 miesięczne ciąże. Kolejni lekarze może mniej brutalnie ale odmówili mi jakiejkolwiek pomocy. Przez cały miesiąc codziennie o nią prosiłam. W końcu udało mi się trafić do lekarza, ordynatora kliniki, który podjął się mną zająć i już następnego dnia byłam przyjęta do kliniki. Zanim jednak ginekolodzy przystąpili do momentu podejmowania decyzji chcieli uzyskać opinie kardiologów. Zostałam przewieziona do kliniki kardiologii. Tam się nikt nie patyczkował. Krzyk, nerwy i ja jako zgniłe jajo. Jednoznacznie dowiedziałam się, że noszę w sobie potwora. Wróciłam do kliniki ginekologii gdzie usłyszałam, że może to i potwór ale póki funkcje życiowe są zachowane powinnam urodzić. Tak naprawdę to nikt nie pytał mnie o zdanie zasłaniając się prawem, już wówczas działającej ustawy antyaborcyjnej. Zaznaczę, że te wszystkie „rewelacje” usłyszałam zanim jeszcze zrobione mi jakiekolwiek badania. Zresztą opinia, że noszę w sobie potwora, słyszałam później jeszcze wielokrotnie. Kardiolodzy doskonale zdawali sobie sprawę jak takie ilości kontrastu i leki wpływają na płód. Podczas badań okazało się, że widoczna jest jedna wada. Rozszczep wargi. To nie znaczyło, że innych nie ma ale nie było możliwości aby to sprawdzić. Wtedy nie było. Przedstawiono mi całą paletę upośledzeń fizycznych i umysłowych z jakimi może urodzić się moje dziecko. Że moje serce wtedy to wytrzymało zawdzięczam chyba tylko sile życia, która we tkwi. Na oddziale ze mną leżały kobiety, które dowiadywały się na 3 dni przed porodem, że ich dziecko urodzi się zniekształcone. Widziałam tą niesamowitą rozpacz. Jednocześnie na sali leżała ze mną dziewczyna starająca się o dziecko od lat. Również ona obserwowała to wszystko. Mnie do końca nikt nie zapytał czy stać mnie na heroiczny czyn w moim stanie zdrowia, by urodzić chore dziecko. Mój mąż wymiękł. Owszem, nie szczędził pieniędzy lekarzom ale ja sama nie miałam od niego żadnego wsparcia. Praktycznie nawet nie odwiedzał mnie w szpitalu. Po porodzie nawet nie wiedział jakie imię nadałam dziecku. To nieważne. Jak już ginekolodzy dogadali się z kardiologami ważne było jak mam urodzić aby przeżyć. Jakie znieczulenie przy cesarskim cięciu mnie nie zabije. Mały urodził się 2 miesiące przed terminem bo uznali, ze dalsze donoszenie ciąży jest zbyt niebezpieczne. Nie widziałam go przez tydzień. Potem okazało się, że kolejną wadą oprócz rozszczepu jest wada serca. Mija 18 lat. Dzieciak jest nieprzeciętnie inteligentny, uzdolniony matematycznie, sprawny fizycznie. Co jakiś czas ujawniają się kolejne drobne wady fizyczne dające się skorygować. Jest moim szczęściem  i spełnieniem ale gdybym wtedy mogła wybierać…. Byłam nawet za słaba by o ten wybór walczyć. W życiu jednak nie odważyłabym się kogokolwiek osądzać czy do czegokolwiek zmuszać w tej kwestii. Nie jestem bohaterką a przez większość tego dramatycznego dla mnie okresu, mogłam się tylko modlić.

W klinice kardiologii od tamtego czasu wykonywane są każdej kobiecie, w wieku oczywistym, testy ciążowe. Lekarz, który wtedy wykonywał mój zabieg ( w randze profesora) a po nim leczył mnie, ukrył moją dokumentację medyczną. Niektórzy bezduszni lekarze nadal bywają pozbawieni delikatności przekazując złe wiadomości pacjentom. Nigdy nie byłam zwolenniczką aborcji wykorzystywanej jako środek antykoncepcyjny. Znam rodziny dzieci upośledzonych i ich mękę. 

Ja sama doświadczyłam niesamowitej łaski, że moje dziecko nie jest cierpieniem moim i jego.

Jestem martwą naturą,której żaden malarz nie odważył się namalować

 

 Dostaliśmy pewien prezent od losu, bardzo cenny prezent, dzięki któremu możemy kształtować swoją rzeczywistość. Budować i tworzyć nasze przestrzenie, nadawać im barwy, zapachy i smak. Jednocześnie stawia to nas przed dużą odpowiedzialnością bo odnosi wpływ na całe nasze otoczenie. To nasza Wolna Wola. Wybór. Dzięki niej dobieramy przyjaciół lub unikamy ludzi, z którymi nam nie po drodze. I byłoby być może to sielankowo piękne gdyby nie szereg ograniczeń, wpajanych od dzieciństwa i tych nabytych doświadczeniem. Od najmłodszych lat wmawiają nam co nam wolno a czego nie, co powinniśmy myśleć, kiedy się śmiać a kiedy nie, kto jest dobry a kto zły, kim powinniśmy się stać w życiu a kim absolutnie nie. Wartości przekazane przed laty naszym rodzicom później trafiają do nas. Następnie przechodzimy  system edukacji, który ma na celu zrobić z nas armię posłusznych obywateli swojego państwa. Cała masa złych wzorców w mediach, ulicach, wśród ludzi. Niekończący się atak na nasza podświadomość która kieruje naszym życiem. Młody człowiek jest w tym całkowicie zagubiony, gdy z każdej strony jest atakowany cudzymi poglądami. A tymczasem  niemal każda nasza decyzja ma wpływ na innych. Dobrze jeżeli jest przemyślana, jeżeli jest świadoma, jeżeli nie jest narzucona i wymuszona, jeżeli nikt przez nią nie ucierpi. To się nazywa Odpowiedzialność. Owszem, czasem wybiera się „mniejsze zło” ale tak naprawdę pakując się w jakaś sytuację, trzeba sobie zdawać sprawę z konsekwencji. Czasem też warto się zastanowić nad perspektywą zanim dokona się wyboru pod wpływem emocji. Zatem czy ta Wolna Wola tak naprawdę jest wolna? Wielokrotnie tak w pewnym zakresie własnych norm. Wciąż możemy wybierać z kim chcemy, gdzie chcemy i jak chcemy. I nikt nie może nas do niczego zmusić. Wciąż możemy kierować się swoim rozumem i sercem. Wciąż nawet możemy popełniać błędy choć już nie możemy spodziewać się takiej lub innej ich bezkarności. Wolność ma swoją cenę.


Tak dla przypomnienia. To zdjęcie zrobiłam kilka lat temu z mojego balkonu nastawiając aparat na szybką migawkę. Kometa jak co rok obdarza nas deszczem perseidów. Niech wam się spełnią wszystkie życzenia wypowiadane najbardziej cicho i w sobie. 

Samotność


Kiedy samotność stanęła na progu moich drzwi
Powiedziałam – wejdź
Szybko poczuła się swobodnie gdy poczęstowałam ją
Moim smutkiem, serią minionych rozczarowań i drinkiem
Zmieszanym z lodowym smakiem łez
Nie przypuszczałam, że tak dobrze się u mnie poczuje
Tak dobrze, by pozostać do końca moich dni
Będzie wyglądać przez okno i opowiadać mi jak
Wygląda horyzontalne niebo
Będzie dbać o moje kwiaty, zwłaszcza te kwitnące niespodziewanie
Będzie czytać mi do snu historie, których rano nie będę pamiętać
Nawet gdy powiem – idź już sobie
Nie zechce bo jest jej ze mną dobrze, domowo i ciepło
Przyzwyczajając mnie do siebie sprawi, że i ja z nią dobrze się czując
Zapominam  jak to jest być samą niesamotną

Czarna dziura


Przeważnie ludzie rodzą się  z czarną dziurą w piersi. Ze strachem czy są wystarczająco zdolni,mądrzy, atrakcyjni i fajni. Czy są w ogóle wystarczający. Często nasi rodzice, nawet w dobrej wierze, uczą nas nie bycia sobą ale bycia takimi jak inni od nas oczekują i to przedkłada się na całe życie. Zakładamy maski chowając za nimi nasze słabości.  Usiłujemy  nakarmić  nasze deficyty czekoladą, zapełnić czyjąś miłością, pozorną przyjaźnią , zapchać dobrami , wyrazami ludzkiej przychylności  albo wymodlić do Św. Rity, patronki spraw beznadziejnych., ale nic z tego nie działa, bo to tylko przykrywka. Ludzie lubią przykrywki. Wakacje , dzięki którym przez chwilę pomyślą, że mają cudowne życie bo przecież pozostają po nich cudowne zdjęcia i wspomnienia.  Przeżycia powierzchowne jak szminka na ustach i tusz na rzęsach, dzięki którym można  być nieśmiałą i niepewną siebie, ale patrząc na twój uśmiech i piersi w staniku push-up może nikt tego nie zauważy. Znowu się uda ukryć prawdziwe swoje zagubienie. A potem trafia się człowiek, który uświadomi ci, że to wszystko na nic. Wcale cię nie rozgryzł, to wymagałoby odrobiny wysiłku i spojrzenia w głąb ciebie ale wytknie, że  wcale nie jesteś ładna i w ogóle masz fatalne piersi a ta druga ma ładniejsze. Nic go nie obchodzi,  że masz charakter, osobowość, serce i czasem nawet powody do dumy a te słowa mimo to  ranią cię taką przedmiotową oceną. Nie dlatego, że uważałaś się za ładną ale dlatego, że nie dostrzegł nic ponadto. Płytkie i rozczarowujące. Odebranie poczucia wartości , która wobec bagażu doświadczeń bywa czasem bardzo mizerna. Czy taki jest cel ? Czy  to jest po prostu poczucie wyższości lub gra? Może ludzie mają potrzebę poniżania, ranienia by samu odnaleźć w sobie garstkę jakichkolwiek uczuć, choćby tych na wskroś negatywnych, ale dających poczucie,  że jeszcze w środku nie umarli. Tylko, że ja umarłam już wiele lat temu i nawet jeśli moje codzienne przebudzenia traktuję jak zmartwychwstanie to wiem, że już nie można mnie więcej zabić. Urodziłam się z czarną dziurą w piersi i nigdy jej nie wybieliłam. 

...


Kiedyś martwiliśmy się światem
Potem martwiliśmy się sobą, nawzajem
Wpółpełni , wpółpuści
W ciszy nie martwimy się już o nic
Istniejąc  Nieistniejący dla siebie
I jedynie w moim śnie jesteś mym  ostatnim
I w nim jestem ostatnia dla Ciebie
Bolesność niezagojonych ran
Które zadałeś nie raz dotyka rozpalonych źrenic
A ta  cisza między nami dziś stanowi  wszystko
I choć gniew  gaśnie jeśli nie jest podsycany
To  tylko wspomnienia po nieprzespanych nocach
Tulą się do mojej poduszki
Czas ucieka jak piasek między palcami 
i zostają już tylko puste dłonie... i ból.

Nie dam się


Wreszcie mam w co ręce włożyć a raczej w rękę szydełko za sprawą dostawy materiału na dość poważne i duże zamówienie.  Zajmie mi to co najmniej dwa miesiące i to cieszy mnie niezmiernie bo głowa zajęta liczeniem oczek a nie innymi sprawami. Powstaje firanka na spore okno i długa do podłogi.  Wydziergałam sobie maseczkę ale nadaje się raczej na chłodniejsze dni. Choć chyba każda na takie się nadaje.  Wczoraj jakiś dzień darów do mnie zawitał. Najpierw sąsiadka z rogalikami i maseczkami ( żółta i niebieska).  Chwilę później siostrzenica z czterema maseczkami w misie i kotki. Teraz mogę przebierać się zależnie od nastroju.  Oczywiście od razu skorzystałam i 2 km spaceru, powietrza, wiosennej zieleni i kwitnień. Niestety w masce ciężko mi się oddycha i musiałam odpoczywać  mając w głębokim poważaniu co jeśli zaczepi mnie patrol policji. Nie zaczepił choć ostatnio przez okno widzę dość sporo patroli, jak nigdy przedtem. Wizyty specjalistów odbywam telefonicznie ale niestety okulistka nie zrobi mi badania dna oka przez telefon ani nie przepisze nowych szkieł mimo, że ostatnio gorzej widzę. Jest to więc jakaś tylko formalność bo wizyta dawno ustalona a na przyszłą ustaleń być nie może.  Następna wizyta u specjalisty pod koniec kwietnia i pewnie będzie miała podobny przebieg.  Na szczęście nic drastycznego się nie dzieje, przynajmniej nie odczuwam by się działo.  Nie chcę sobie nawet wyobrażać co wtedy gdyby dziać się zaczęło. Martwi mnie niemożliwość zrobienia badań bo dawno miałam już je powtórzyć wobec dziwnych ostatnich wyników. Co prawda jest otwarty punkt w głównej diagnostyce ale tam jest za dużo ludzi a co za tym idzie, za duże ryzyko.  Bo  punkt jest jeden na 250 tysięczne miasto.  W takiej sytuacji jest mnóstwo ludzi a nawet znacznie gorszej niż moja.  Bo ja na szczęście czuję się dobrze, mam w co ręce włożyć i wokół siebie ludzi, którzy dostarczają mi najpotrzebniejsze rzeczy. Nawet mam z kim pogadać bo przyjaciele dzwonią nawet częściej niż przedtem choć najczęściej zamieniam się w dobrego słuchacza ale tak było tez zawsze. Może nie mam komu powiedzieć o swoich lękach ale czy kiedykolwiek potrafiłam o tym mówić  i czy nawet warto ? I nie mam jeszcze planu jak dalej żyć w nowej rzeczywistości by bez ryzyka wprowadzić aspekty normalności. Bo to już nie jest tylko przeczekanie miesiąc , dwa , pół roku a raczej podporządkowanie swojego życia  do nowego. W ramach tego trzy razy w tygodniu odbywamy z synem 45 minutowe treningi by się całkiem nie zastać. Zamierzam też wychodzić może nie codziennie ale w miarę często. Zaciskam zęby by znów nie dać się pokonać bo nie dam.

Na Wielkanoc



Gdzie szukać nadziei kiedy świat się kończy
Stary , zatwardziały posąg marnych przekonań
Czy wystarczy zajrzeć w niewinne dziecka oczy
By przewartościować ścieżkę swych dokonań

Ta droga krzyżowa każdego człowieka
Jak On cierpimy w życiu swoje rany
A na jej końcu nie wiedząc jaki los nas czeka
Na Golgocie rozpaczy , którą w sercu mamy

Lecz blisko Zmartwychwstania, radość nadchodząca
Zwycięstwo dobrej nowiny o świcie
Łzy żałobne  osuszą pierwsze promienie słońca
Śmierć pokonana, pozostaje życie

To jest nadzieją  wlana w ludzkie  serca
Pomimo , że tak trudno  to wszystko  zrozumieć
Wciąż po tej Ziemi nasza poniewierka
Trwać będzie jeżeli żyć będziemy umieć.

A nadto


Czy zdążymy tej wiosny zakochać się w kwiatach

W tym ciągłym zapatrzeniu na pierzaste chmury

Czy zdążymy tej wiosny zakochać się w sobie

Czy dotkniemy swych dłoni w tym życia zaułku

Czy ta wiosna przyniesie promyk słońca a po nim

Zieleń traw, zapach bzów i smak wczesnych poziomek

 By idąc drogą przed siebie bez obranego celu

Czuć powiew ciepłego wiatru całującego uśmiechy

 I jeszcze raz uwierzyć w siebie

Czy ta wiosna dostrzeże nasze skołatane serca

Czy pozwoli ich rytmom uspokoić  bieg szybki

A dołeczki w policzkach czy rozczulą uważne oczy

Pochylające się nad każdą człowieczą słabością

A nadto

Czy ta wiosna opieką nas swoją otuli

Z powodu miłości do kwiatów, miłości do ludzi

Moje życie nie należy do mnie


Nasze życie nie należy do nas. Odkąd mamy dzieci odpowiedzialność za nie powoduje, że nasze życie należy do nich. I to jest właściwe bo gdy ktoś zapragnie swoje życie przeznaczać dla siebie to zazwyczaj nie kończy się to dobrze. Czy to jest poświęcenie się większe niż zwyczajowo pracy, czy skupianie się na budowaniu swojego szczęścia z być może innym partnerem, czy też spełnianie swoich pasji z całym temu oddaniem. Wcześniej czy później brak kontroli, poświęcanego czasu lub zwyczajnej rozmowy, musi się zemścić. Latami nasze życie należy do naszych dzieci i cały nasz świat skupiony jest właśnie na nich. Ciągłe wpajanie zasad, wartości, nakład na wykształcenie i dobre pokierowanie na przyszłość to są priorytety każdego rodzica. Czy odzyskamy nasze życie kiedy dzieci dorosną? Teoretycznie tak powinno być o ile nasze dzieci, które zabrały nam nasze życie, nie obarczą nas naszymi wnukami. Oczywiście nie ze złej woli, bo przecież one też poprzez posiadanie dzieci, straciły swoje życie. To wszystko może nawet dawać spełnienie i nazywać się szczęściem gdyby nie to, że nasze życie należy również do przekornego losu. Choćby tak jak teraz, kiedy cały świat wstrzymuje oddech w niedowierzaniu, strachu o najbliższych, siebie i losy świata. I choćby nam się wydawało, że trzymamy swój los w swoich rękach, jest to tylko złudzenie bo wystarczy głupi przypadek aby całkowicie zmienił się pogląd na to przekonanie. Człowiekowi do życia potrzebne jest poczucie bezpieczeństwa a kiedy jest zachwiane trudno nam sobie z tym poradzić. Jako osoba, z tej grupy wysokiego ryzyka, również jak inni nie wychodzę z domu. Właściwie nie wychodzę z domu na długo nim to się zaczęło, bo w styczniu zachorowały mi końcówki nerwów, w lutym, płuca a w marcu to, wiadomo. Zaczynam psychicznie mieć z tym problem. A przede wszystkim czuję, że moje życie jeszcze bardziej niż zwykle, nie należy do mnie. O i ile pragnąc być matką godziłam się na „stratę” swojego życia świadomie, dobrowolnie i z rozkoszą , tak teraz nie ma na to mojej dobrej woli bo jest narastająca wola normalności i spokoju.  I do tego. Podobno jest wiosna. Najsmutniejsza w moim życiu. 

Czarna sukienka


Czarna sukienka w mojej szafie

Oczekuje swojej chwili

Jakiś człowiek dotyka materiału

Przeźroczystość, domyślność, rozczarowanie

Coraz więcej czarnych sukienek

Niedosyt wypełnieniem duszy

Coraz częściej płacz nad ludźmi

Kruche serce na popiół się kruszy

Stado ptaków przylatuje nas ranem

Karmią się okruchami moich snów

Bez wdzięczności czarnych skrzydeł

Poszukują swego miejsca by  znów

Moje ciało było mapą stworzoną do

Pieszych wędrówek Twoich dłoni

Gdy pozbawisz mnie czarnej sukienki

Kolejnej z mojej szafy

Moja Babcia


Moja Babcia miała na imię Maria. Widziałam ją może trzy razy w życiu, chociaż umarła mając 95 lat, kiedy ja miałam 22.  Znałam więc  ją jedynie z opowiadań mojej mamy, które los babci kreśliły raczej dramatycznie. 
Otóż to było tak. Mieszkali na kresach, w okolicach Sanoka, w bliskim sąsiedztwie Bieszczad. Jak ktoś zna te okolice to wie, że do dziś życie tam jest jakby cięższe, siermiężne i trudne. Dziadek Józef (swoista biblijna analogia Mari i Józefa) umarł na zapalenie płuc na rok przed wojną zostawiając babcię z czwórką małych dzieci i piątym w drodze. Najstarsze wtedy miało 13 lat. Czasy wojenne to był głód, choroby, wszy, niesamowita bieda, ciągłe ukrywanie się. Niemcy przechodzili przez tę wieś wiele razy. Mama zapamiętała psy owczarki, z którymi Niemcy wchodzili do domów szukając ludzi zdolnych do wywiezienia na roboty. Chowali się po piwnicach i u rodziny w sąsiedniej wsi. Jednak kiedyś dwoje najstarszych zostało zabranych i przewiezionych do Krakowa, gdzie mieścił się jakiś punkt przesiadkowy do pociągów zmierzających do Niemiec. Moja ciotka pomimo ogromnego strachu przed tym co ją i jej brata czeka, wykazała się niebywałym sprytem udając chorobę i to samo nakazała młodszemu bratu. Dało to skutek i zostali wypuszczeni bo chorych Niemcy nie potrzebowali. Inna z moich ciotek, mająca wtedy jakieś 11 lat, wyszła kiedyś zaczerpnąć ze studni wody. Nawet się nie spostrzegła jak złapana za fraki zawisła nad studnią. Nie słyszała kiedy Niemcy weszli na podwórko i jeden z nich podszedł do niej z tyłu. Jakim cudem on ją puścił tego nie wiem ale podobno później zostawił tabliczkę czekolady. Natomiast moja mama, która miała 8 lat gdy zaczęła się wojna, służyła u księdza. Koniec wojny i czasy powojenne to był okres kiedy różne bandy kryły się w tamtych okolicach. Rabowali, choć nie było już co tam rabować. W domu była jedna para butów więc jeden z rodziny mógł chodzić do szkoły. A jednak wszystkie dzieci umiały pisać, czytać i liczyć. To, że przeżyli wojnę i ten koszmarny czas po niej to wyłącznie zasługa Babci. Trudno sobie to teraz wyobrazić jakich starań musiała dołożyć ta biedna samotna kobieta obarczona tak dużą odpowiedzialnością. Do końca życia mieszkała ze swoją najmłodszą córką i jej rodziną, która bardzo dbała by Babci niczego nie brakowało. Kiedy ja tam przyjeżdżałam jako nastolatka Babcia nie wiedziała kim jestem. Zaawansowana demencja nie pozwalała jej już tego zapamiętać, mimo tłumaczeń i przypomnień. Na pogrzeb Babci nie mogłam pojechać bo moja mama wymagała wtedy opieki po skomplikowanym złamaniu nogi i  grób Babci odwiedziłam dopiero wiele lat później. Jedyna moja Babcia, którą w ogóle znałam nie znając wcale. Obaj moi dziadkowie i druga babcia zmarli przed moim urodzeniem. Trochę ponad miesiąc temu zmarła ostatnia Babcia moich dzieci i już też nie mają żadnej Babci. Człowiek jest uboższy kiedy nie zazna babcinej miłości.  Tak strasznie mi tego całe życie brakowało.

Koniec dekady


Koniec 2019 to również koniec dekady. Dekady tak kiepskiej niemal w każdej dziedzinie, że obawiam się, iż nie warto jej będzie wspominać. Mas media już bez żadnych skrupułów stanowią jedynie narzędzie do prania mózgu i ogłupiania.  Muzyka sprowadziła się do kultu jedynie Zenka Martyniuka. Kinematografia nie zachwyciła żadnym znaczącym dziełem, zmierzając w stronę bylejakości. A wreszcie polityka. Ta dopiero odniosła "sukces" skłócając, dzieląc i ukazując obraz intelektualnej i kulturalnej nędzy.                                 

Przez ostatnie 10 lat wciąż tęskniliśmy za dawnymi czasami. Czasami, kiedy ludzie spotykali się, odwiedzali bez zapowiedzi, potrafili bawić się i cieszyć drobiazgami, szanowali swoje ciała i umysły. Kiedy ludzie zamiast telewizyjnej i internetowej sieczki, mającej na celu kontrolowanie naszych umysłów, mieli własne zdanie i potrafili z szacunkiem je obronić. Nie było tak bogato ale my sami byliśmy jacyś lepsi.                                                                                

Podczas tych 10 lat moje życie zmieniło się całkowicie. Wyznaczałam sobie cele i dążyłam do ich realizacji. Nie wszystko mi się udało, może nawet niewiele ale jak w tym powiedzeniu – jest ch…wo  czyli długo oczekiwana stabilizacja. Nie zliczę moich upadków mniej lub bardziej bolesnych. Liczę moje sukcesy, bo po prostu łatwiej mi je policzyć. I choć jestem bardzo okaleczona i moje serce jest pełne blizn, nie mogę nazwać tego czasu straconym. Ostatni rok był dość smutnym rokiem. Ten smutek wynikał ze mnie samej. Być może z wiekiem coraz trudniej ukryć swoją prawdziwą naturę. A może po prostu nie chce się już nic ukrywać.

Życzę Wam aby w Waszym życiu zawsze był ktoś, przy kim nie będzie potrzeby ukrywania nawet smutku. Kto poda lampkę wina lub szklankę herbaty i w razie potrzeby pogłaska po głowie.

I za Asnykiem

„Słyszycie! Północ już bije,
Rok stary w mgły się rozwiewa,
Jak sen przepada...
Krzyczmy: Rok nowy niech żyje!
I rwijmy z przyszłości drzewa
Owoc, co wiecznie dojrzewa,
A nie opada…”

Kolęda






Zawsze wzrusza mnie opłatka łamanie

Ukradkiem ocieram łzę kiedy to się stanie

Myślę z kim jeszcze dzieliłabym ten kawałek chleba

Niecodzienny, odświętny, jakby prosto z nieba

Kruchy jak życie, jak miłość, jak przyjaźń, jak oczekiwanie

Jak Dziecię bezbronne zrodzone na sianie

Ale tak wymowne powiek oczu drżeniem

Jak w tym dniu jedynym bywa wybaczenie

Bo w sercu się rodzi tajemnica wielka

Że sensem życia jest ta mała „Perełka”

I choć czasem trudno wyrazić w prostym słowie

To co serce czuje, co skrywa się w sobie

Lecz  wraz z postacią opłatka białego

Składam życzenia – wszystkiego dobrego

By zdrowia łask nie szczędził dobry  los

By w codzienności dnia omijał każdy cios

By uśmiech rozpromieniał najsmutniejsze  twarze

By chciało się wracać do swych dawnych  marzeń

Oraz by po prostu  z dziecięcą radością

Dzielić się  z ludźmi  prawdziwą miłością

Taka jesień


Nic tak nie daje odczuć zadumy  przemijania

Jak ta jesień co nagim drzewem się mi kłania

I stosy liści na ścieżce mieniące się  kolorem

Szeleszczą jakby chciały by myśli biegły takim torem

Te najgłębiej schowane nawet przed samą sobą

O tym, że  serce od dawna okryło się żałobą

O tym,  że nadzieja nie ma uzasadnienia

I trzeba zrezygnować i nie wierzyć już w złudzenia

Kasztan wrzucony do  kieszeni dodaje otuchy

Lecz nie Ty bo na mnie  jesteś ślepy i głuchy

I prawda w tym jest oczywista

Twoje ramiona to nie moja przystań

Bo jestem jak to nagie drzewo, które się liści swych pozbyło

Samotne, dumne chociaż biedne i nie znające co to miłość

Poprzez życia niełatwą codzienność, przez moją bezsenność

Mego serca szaloną odmienność.