Jak pewnie większość ludzi na świecie, większość
kobiet i ja przeżyłam kiedyś swoje piekło.
W życiu bywa różnie. Wzloty, upadki, brak
jakichkolwiek możliwości i nadzieje. Mija 18 lat a we mnie ten okres życia,
dramatu jakiego zgotowali mi lekarze, wciąż tkwi w sercu. 5 sierpnia 2002 roku
miałam pierwszy, bardzo ciężki, dwustronny zawał. Było to nad morzem, podczas
urlopu więc trafiłam na 2 tygodnie do najbliższego powiatowego szpitala, gdzie o dziwo
zastosowano ( jak na tamte czasy) bardzo nowatorską metodę pozwalającą dotrwać
mi do czasu możliwości przewiezienia mnie do kliniki, w której można było
ratować moje życie. Tak też się stało ale pierwszy zabieg nie powiódł się więc
trzeba było podjąć drugą, ostateczną próbę następnego dnia. Wtedy to była taka
nowość. Bezoperacyjne wszczepienie stentów, pierwsze programy europejskie
stosowania leków przeciwpłytkowych, pozwalających tym stentom nie zostać odrzuconym
przez organizm. Dopiero 4 lata później zastosowano stenty, które rozszerzając tętnice
jednocześnie leczyły. Ze szpitala wyszłam po miesiącu obolała, słaba i jeszcze
nie potrafiąca ułożyć sobie planu na życie dalej. Podczas ostatnich badań przed
wyjściem okazało się, że mam dziurę w sercu i tętniaka. Zakwalifikowano mnie na
operację za pół roku. Dochodziłam do siebie w domu bojąc się najmniejszego
wysiłku i próbując radzić sobie z tym całym kłębem przygnębiających myśli. Miałam
37 lat a moje dotychczasowe życie właśnie się skończyło a miałam w domu dwóch nastolatków.
Po kolejnym miesiącu przypomniałam sobie, że przecież od czasu przed zawałem
nie miałam okresu. Zaczęłam pomału wychodzić z domu więc postanowiłam umówić
się na wizytę u ginekologa zupełnie jednak niczego nie podejrzewając bo
zdarzały mi się nieregularne okresy a po ostatnich przejściach, lekach,
kontrastach, w ogóle się nie dziwiłam, że tym razem tak jest. Pierwsze badanie
i diagnoza na jego podstawie. Mięśniak. Usg pokazało jednak zupełnie coś
innego. Dziecko. Pani doktor uczciwie powiedziała, że jest za cienka i muszę
szukać innego lekarza. Lekarz w przychodni – pani zwariowała, zajść w ciąże i
mieć zawał ? Jedyna porada jaką dostałam to wyjazd za granicę i to tam, gdzie
usuwają 5 miesięczne ciąże. Kolejni lekarze może mniej brutalnie ale odmówili
mi jakiejkolwiek pomocy. Przez cały miesiąc codziennie o nią prosiłam. W końcu udało
mi się trafić do lekarza, ordynatora kliniki, który podjął się mną zająć i już
następnego dnia byłam przyjęta do kliniki. Zanim jednak ginekolodzy przystąpili
do momentu podejmowania decyzji chcieli uzyskać opinie kardiologów. Zostałam
przewieziona do kliniki kardiologii. Tam się nikt nie patyczkował. Krzyk, nerwy
i ja jako zgniłe jajo. Jednoznacznie dowiedziałam się, że noszę w sobie
potwora. Wróciłam do kliniki ginekologii gdzie usłyszałam, że może to i potwór
ale póki funkcje życiowe są zachowane powinnam urodzić. Tak naprawdę to nikt
nie pytał mnie o zdanie zasłaniając się prawem, już wówczas działającej ustawy
antyaborcyjnej. Zaznaczę, że te wszystkie „rewelacje” usłyszałam zanim jeszcze
zrobione mi jakiekolwiek badania. Zresztą opinia, że noszę w sobie potwora,
słyszałam później jeszcze wielokrotnie. Kardiolodzy doskonale zdawali sobie
sprawę jak takie ilości kontrastu i leki wpływają na płód. Podczas badań
okazało się, że widoczna jest jedna wada. Rozszczep wargi. To nie znaczyło, że
innych nie ma ale nie było możliwości aby to sprawdzić. Wtedy nie było. Przedstawiono
mi całą paletę upośledzeń fizycznych i umysłowych z jakimi może urodzić się
moje dziecko. Że moje serce wtedy to wytrzymało zawdzięczam chyba tylko sile
życia, która we tkwi. Na oddziale ze mną leżały kobiety, które dowiadywały się
na 3 dni przed porodem, że ich dziecko urodzi się zniekształcone. Widziałam tą
niesamowitą rozpacz. Jednocześnie na sali leżała ze mną dziewczyna starająca
się o dziecko od lat. Również ona obserwowała to wszystko. Mnie do końca nikt
nie zapytał czy stać mnie na heroiczny czyn w moim stanie zdrowia, by urodzić
chore dziecko. Mój mąż wymiękł. Owszem, nie szczędził pieniędzy lekarzom ale ja
sama nie miałam od niego żadnego wsparcia. Praktycznie nawet nie odwiedzał mnie
w szpitalu. Po porodzie nawet nie wiedział jakie imię nadałam dziecku. To
nieważne. Jak już ginekolodzy dogadali się z kardiologami ważne było jak mam
urodzić aby przeżyć. Jakie znieczulenie przy cesarskim cięciu mnie nie zabije.
Mały urodził się 2 miesiące przed terminem bo uznali, ze dalsze donoszenie
ciąży jest zbyt niebezpieczne. Nie widziałam go przez tydzień. Potem okazało
się, że kolejną wadą oprócz rozszczepu jest wada serca. Mija 18 lat. Dzieciak
jest nieprzeciętnie inteligentny, uzdolniony matematycznie, sprawny fizycznie.
Co jakiś czas ujawniają się kolejne drobne wady fizyczne dające się skorygować.
Jest moim szczęściem i spełnieniem ale
gdybym wtedy mogła wybierać…. Byłam nawet za słaba by o ten wybór walczyć. W
życiu jednak nie odważyłabym się kogokolwiek osądzać czy do czegokolwiek zmuszać
w tej kwestii. Nie jestem bohaterką a przez większość tego dramatycznego dla
mnie okresu, mogłam się tylko modlić.
W klinice kardiologii od tamtego czasu wykonywane są każdej kobiecie, w wieku oczywistym, testy ciążowe. Lekarz, który wtedy wykonywał mój zabieg ( w randze profesora) a po nim leczył mnie, ukrył moją dokumentację medyczną. Niektórzy bezduszni lekarze nadal bywają pozbawieni delikatności przekazując złe wiadomości pacjentom. Nigdy nie byłam zwolenniczką aborcji wykorzystywanej jako środek antykoncepcyjny. Znam rodziny dzieci upośledzonych i ich mękę.
Ja sama doświadczyłam niesamowitej łaski, że moje dziecko nie jest
cierpieniem moim i jego.