Sentymentalnie o muzyce

Wszystko zaczęło się w  bardzo wczesnym dzieciństwie.  Najmłodsza w stadzie oznacza to, że byli starsi. W moim przypadku starsze. Kiedy ja miałam zaledwie 4 lata moja siostra i kuzynka były już panienkami umawiającymi się na randki. Pecha miały owe „panny”, że im czasem na te randki mnie wciskano pod opiekę bo nie było co ze mną zrobić a opiekę jakąś mieć musiałam. W Nowej Hucie była taka kawiarnia, gdzie wówczas zbierała się okoliczna młodzież.  Notabene do dziś istnieje i obecną jej właścicielką jest moja koleżanka z podstawówki. Co ciekawsze, tam od prawie pół wieku nie zmienił się wystrój i podejście do klienta, tudzież konsumenta. Wracając do rzeczy. Moje „panny” i ich towarzystwo traktowali mnie niemal jak maskotkę. A że były to czasy wielkiej ery polskiego big bitu    ( żaden inny niepolski  jeszcze wtedy nie przekroczył naszych granic) więc osłuchana byłam  w tych różnych wczesnych Niemenach, Stanach Borysach, Breakoutach i innych im podobnych. Jako ‘maskotka” popisowo śpiewałam Jaskółkę uwięzioną „zarabiając” tym lody czy lizaki. Tak się to zaczęło a potem … Minęło kilka ładnych lat zanim muzyka wypełniła moją duszę do dna. Miałam może 12 – 13 lat kiedy pierwszy raz słyszałam Bohemian Rapsody – Queen –ów. Już wtedy myślałam, że w tym utworze jest wszystko. Od poezji, symfonii, poprzez chóry anielskie do brzmień elektrycznej gitary. Potem usłyszałam Moddy Blues – Nights In White Satin.  To chyba pierwszy raz płakałam wzruszona muzyką.  Ale wszystko jeszcze było przede mną. Koniec lat 70 to był niesamowity rozkwit naszej polskiej nowofalowej muzyki, w których teksty mówiły o  ważnych w życiu rzeczach. Wtedy też wreszcie na dobre zaczęła docierać muzyka z zachodu. Wtedy też następowały podziały. Jedni słuchali Smokie a inni Black Sabath , jedni Lady Punk a inni Mannam.  Przede wszystkim się wtedy słuchało. Wreszcie ktoś za nas wyrażał uczucia w tych tekstach o prawdzie, miłości, zwątpieniu. Można się było utożsamiać i chodzić na koncerty. Do dziś utwory z tamtych lat jak Lombardu, Dżemu, Perfektu, Republiki czy Mannamu są aktualne mimo, iż tak bardzo zmienił nam się czas i okoliczności „przyrody”.  Chłonęliśmy to wszystko,   tak jakby się chcąc nadrobić wszystkie stracone lata, zwłaszcza tych muzyków, którzy już może dawno wydali owe płyty a nawet zdążyli po latach sławy i wyniszczającej drogi na szczyt , dokonać żywota. Tak właśnie było z Jimim ale do tego dojdę z czasem.  Zatrzymam się nieco dłużej na roku 79. Mini max w radiowej trójce i Piotr Kaczkowski, przedstawiający w czwartkowe wieczory minimum słów maximum muzyki, czyli całe płyty wprost z zachodu. Wtedy po raz pierwszy usłyszałam The Wall – Pink Floyd. Drugą płytę albumu odsłuchałam niemal na kolanach. Potem wszystkim nam miękły kolana przy Hey you.  Nie wiele z tego rozumiałam bo mój angielski był na ledwie podstawowym poziomie. Zespół też słyszałam po raz pierwszy a to nie były czasy, gdy można w każdej chwili wyszukać każdej potrzebnej informacji w internecie.  Nie mówiąc już o tłumaczeniach. Szukało się więc tego po przeróżnej prasie muzycznej, wymieniało się ze znajomymi każdą zdobytą informacją. Po miesiącu mogłam cytować tłumaczenie Ściany na pamięć a o zespole wiedziałam niemal wszystko. Do dziś gdzieś mi się plączą wycinki z gazet na temat. Wkrótce po tym miałam dostać mój pierwszy w życiu magnetofon kasetowy. Nie do wiary, że nagrywało się z na niego z radia przez mikrofon. Jaka to była jakość, mój Boże, koszmarna ale i tak to smakowało wybornie. Majętniejsi mogli sobie pozwolić na magnetofon szpulowy, wzmacniacz, czarne płyty wystane w gigantycznych kolejkach do najlepiej zaopatrzonego sklepu muzycznego w Krakowie na Małym Rynku. Po te płyty przyjeżdżali  nawet z daleka. Ja dostałam, że tak to określę, oryginalną kasetę The Wall , studyjnie nagraną, bez tych szumów i cudacznych udziwnień jakie były efektem nagrywania z radia. Bo ani radia dobrego nie miałam ani tego magnetofonu. Udało mi się jednak poznać twórczość Floydów od zarania, od czasów Syda Barreta i strasznie żałowałam, że tak się potoczyły losy Syda, niezwykle przejmującego muzyka. Chociaż nie wiem czy gdyby Waters był na drugim planie w zespole , kiedykolwiek powstałaby Ściana. Stało się jak się stało a ten album już do końca życia wywarł na mnie piętno.                                                         A potem poszłam do kina na Czas Apokalipsy.  The End mojego do dziś najbardziej ukochanego z muzycznych nieboszczyków, otworzyło kolejną zapadnie mojej duszy. I znów poszukiwania, drążenie , poznawanie, smakowanie i wzruszenia aż w końcu stanęłam nad jego grobem mając w sobie wszystko czym mnie wypełnił. Jak wszyscy oni poznani po drodze. Jedni w mniejszym, inni w większym stopniu w całej tej mojej zachłanności wypełniania siebie jakimś pięknem.    Paradoksem jest, że zarówno Pink Floyd jak i The Doors rozpoczęli swoją działalność w roku, w którym się urodziłam.  I tak  doszłam do kolejnego muzyka grającego na strunach mojego serca, Leonarda.  Dopiero jak poznałam tłumaczenia jego piosenek i wierszy zrozumiałam jak piękny to był człowiek. Jaki cud przeżyłam móc go zobaczyć i posłuchać na żywo.  Oddychać tym samym powietrzem i uczyć się od mistrza wielkiego szacunku do ludzi i skromności.         To były i są moje trzy największe miłości ale przecież były też i te mniejsze choć również doceniane.  Nie sposób nie wspomnieć o niesamowitym poecie dotkniętym epilepsją czyli Ianie Curtisie z zespołu Joy Devision. Podobnie jak miłym sercu jest mroczny Kurt Cobein z Nirvany.     I kolejny nieżyjący Jeff Burckley o cudownym głosie. Black Sabat z moim zdaniem najlepszą ich płytą Paranoid też tkwi z mojej pamięci. Oczywiście Led Zeppelin z najlepszą na świecie gitarą  Jimiego Paga. I oczywiście Karmazynowy Król    ( King Crimson ) bo nie da się przejść obojętnie obok Epitafium i nie tylko.     Nie sposób wymienić wszystkie mniejsze lub większe muzyczne miłości. Z całą pewnością jednak nie można zapomnieć, że wtedy kształtowały nas czasy i muzyka,  będąca ich tłem a czasem pierwszym planem obrazu emocji. Czy teraz wzbudzają mniejsze? Absolutnie nie. Przez swój sentymentalizm potrafię się zasłuchać i niejedną łzę uronić w tym zasłuchaniu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz