Biegun


Nie pamiętam kiedy to się zaczęło. Pierwszą próbę samobójczą miałam w wieku 16 lat więc  chyba zaczęło się to u mnie od depresji. Kolejne próby, kolejne odratowania, znieczulania się lekami, okaleczeniami. Dusza bolała tak okropnie, że tylko łagodziło to w jakimś małym stopniu, okaleczanie swojego ciała. Ale tak to się zaczęło. I wcale to nie oznacza, że chciałam umrzeć. Przynajmniej nie przez cały czas, chciałam. Chciałam żyć ale żeby tak strasznie nie bolało. Potem były jakieś stany euforyczne, niosące nawet pewną nadzieję. Zachowywałam się jak szalona, jakby „jutra” miało nie być  i chyba tylko Bogu mogę dziękować, że do dziś nie ponoszę  tego konsekwencji. Lata całe i znów nie pamiętam wszystkiego, co się działo z moim umysłem, z moim ciałem i kiedy zaczęłam domyślać się powodów takiego stanu. Zdarzały mi się noce, które stojąc przy otwartym oknie, do bólu palców, trzymałam się parapetu, żeby tylko nie skoczyć. Równie mocno trzymałam się myśli, że mam dzieci, że jestem im potrzebna, że nie mogę, nie mogę, nie mogę. Nad ranem padałam wyczerpana i wcale nie czułam się zwycięzcą. Dotąd omijam okna a balkon mam zabudowany w strachu przed wciągającą mnie przestrzenią. Ile razy stojąc na krawężniku przy ulicy i widząc nadjeżdżającą ciężarówkę, walczę ze sobą by nie zrobić tego jednego kroku. Wiele razy też nie mam siły na podjęcie jakichkolwiek działań. Bolą czubki palców i końcówki włosów, boli wszystko. Nie śpię, nie odnajduję w sobie nawet fragmentarycznej wartości percepcji aby skupić się na czymkolwiek. Jedna wielka pustka i cierpienie. Tak jakby nic nie było ważne, jakby wszystko wokół stało się czarne jak noc, bez żadnej innej drogi, jak tylko samounicestwienie. Najchętniej w ogóle nie wychodzę z domu dopóki nie braknie mi papierosów. 
Ale bywa też inaczej i tak bywa najczęściej. Wychodzę w tego piekła, czasem po tygodniu, czasem krócej lub dłużej. Wtedy to świat jest mój. Nie potrafię chodzić tylko się unoszę. Jestem tak szybka w myśleniu i działaniu jakby mnie ktoś podłączył do prądu. Mówię szybko i dużo, śmieję się  do łez, mam ochotę na nierozsądek i szaleństwo i czasem nie kończy się na ochocie. Wychodzę do ludzi i mam potrzebę się nimi otaczania. Potrafię sama przestawić wszystkie meble w pokoju, wydać zbyt dużo pieniędzy niż mogę sobie pozwolić. Jestem zaczepna i odważna, zwariowana i wesoła. Biorę na siebie mnóstwo obowiązków, zarywam noce by je wypełnić. Lecz to bez znaczenia bo i tak nie śpię.  Bez względu na to czy coś robię czy nie, sen nie jest mi przyjazny. Mój mózg pracuje na 300 obrotach a percepcja pozwala dostrzegać najmniejszy szczegół wokół siebie. Miliony myśli jednocześnie rozsadzają mnie od środka . Mam wrażenie nieśmiertelności więc i zdolna jestem do wszystkiego.                Na wszystko mnie stać i w niczym nie widzę przeszkód. Kolory, dźwięki, barwy nigdy nie są tak intensywne jak wtedy. Wyszłam spod szklanego klosza i choć wiem ( po latach doświadczeń), że niedługo znowu do niego trafię to liczy się tylko tu i teraz. Gdy minie ta szalona mania moje ciało i umysł są tak niesamowicie wyczerpane. Wtedy najczęściej zaczynają się problemy z sercem, któro i tak z trudem sobie ze mną radzi. Są noce kiedy boję się zasnąć bo gdzieś tam w głowie mam pragnienie aby nie umrzeć we śnie, aby mieć świadomość. Stany remisji wyciszają błogo. Wreszcie zaczynam spać więcej niż 2-4 godziny. Czasem nawet 6. Regeneruję się ale zostaje wewnętrzne wypalenie. Diagnoza sprzed 10 lat postawiona przez psychiatrę nie pozostawia wątpliwości. Mam ChAD. Depresja w ChADzie robi z człowiekiem coś takiego, że czuje, jak umiera mu mózg, serce, oczy, usta i każda komórka ciała. Mania bywa równie trudna do zniesienia jak depresja. Jedna dławi, druga eksploduje. Kiedy minie, patrzy się w tył jak na zgliszcza po pożarze. Wielu ChADowców miało paskudne dzieciństwo i może tu należy szukać podłoża, że potem „zakwitło”. Rzadko natomiast udaje się stworzyć jakiś szczęśliwy związek. Człowiek sam nie rozumie co się z nim dzieje więc trudno wymagać zrozumienia i cierpliwości od drugiego człowieka. Choć jeśli już komuś się uda spotkać na swojej drodze kogoś obdarzonego dużą wyrozumiałością to jest szansa, że stany remisji mogą trwać dłużej. Oczywiście, że dostałam leki i nawet początkowo działały rewelacyjnie. Niestety, moje serce nie było tak wyrozumiałe i nie zaakceptowało żadnej odmiany litu. W przypadku stanów depresyjnych, pomagają leki na depresję.  Nie mam jednak leku na manie. Manię muszę przeczekać i modlić się by mnie nie zabiła. Bardzo trudno się o tym mówi bo wciąż każde zaburzenie psychiczne upokarza i zawstydza. Wciąż bywają mylone objawy choroby z cechami charakteru bo znacznie łatwiej kogoś oceniać niż empatycznie próbować go zrozumieć. Ja sama staram się ponad wszystko by nikt nie ucierpiał z mojego powodu i tego co się ze mną dzieje. 

2 komentarze:

  1. Nie powiem, że wiem, jak jest Ci z tym ciężko, co czujesz... bo nie wiem i nawet trudno mi jest sobie to wyobrazić.
    Mogę tylko wirtualnie serdecznie przytulić i trzymać kciuki, żeby choroba jak najdłużej była w remisji.
    Wiele ciepłych myśli posyłam.

    OdpowiedzUsuń