Niektórzy ludzie obnoszą się z każdą niemal pierdołą
wokół siebie jakby musieli sobie, przede
wszystkim sobie udowadniać jak to mają źle, jak im jest ciężko, w końcu jak bardzo
potrzebują należnego im współczucia. Godzinami mogą opowiadać o swoich
problemach ani razu nie zapytawszy co u rozmówcy. Zawsze uważałam, że moje
życie nie jest wystarczająco ważne a moje problemy istotne aby nim obarczać
kogokolwiek. Zazwyczaj jeśli coś mówię
bo czasem sytuacja tego wymaga, to ograniczam się do suchych relacji. Tyle i
tyle , tak i tak. Bez mieszania w to emocji, wewnętrznych odczuć, psychicznych
uniesień i upadków. Jedynie jak mi się
coś tam „rymnie” to wkładam w to emocjonalność lecz traktowaną jako
swoisty teatr. Często też kpię ze swojego losu, wydarzeń i
choroby. Wystarczająco długo plątam się po tym świecie by z pełną świadomością
i wyborem móc to co moje przeżywać sama. Doskonale wiem, że tysiąc razy lepiej
powiedzieć o jedno słowo za mało niż za dużo. Tym bardziej , że pewna wiedza
nikomu do niczego nie jest potrzebna. Wręcz może stać się uwierającym gwoździem
w bucie. Z wiekiem znacznie zmienia się cierpliwość i zachłanność. Wciąż życie
smakuje , nawet bardziej ale nic już nie jest potrzebą konieczną. Nawet samo
życie. Oczywiście, że fajnie by było jeszcze sobie pożyć, jeszcze się
pozachwycać, jeszcze podotykać tych ‘’aksamitów’’
ale ja się już nażyłam. Myślę, że trzyma mnie przy życiu wrodzone poczucie obowiązku
by wychować ostatniego mojego ‘’ spadkobiercę’’. By przekazać mu jak najwięcej dobrych
wartości, by przygotować go na życie. A kiedy
się to już stanie to już nie będzie mi tak żal. I tak dostałam znacznie więcej
niż mogłam się spodziewać. Perspektywa uspokaja
bo zupełnie się to nie zapowiadało. Nie rozmyślam
nad tym, nie czynię przygotowań jak to
robiłam przed każdą kolejną operacją. Godzę się, że co ma być to będzie ale
póki sił powalczę. Jak ich braknie to się zwyczajnie poddam. Jestem wystarczająco
zmęczona by chcieć odpoczynku. Paradoksalna
młodość mentalna zamknęła się w
niebywale starym organizmie, którego zewnętrzna powłoka może nie odstrasza od czasu do czasu i w przypływie dobrych
porywów ale proces wewnętrzny żyje jakby na odrębnym torze. Jedynie wrażliwość
nie dała się okiełznać i jednakowo daje popalić bez względu na wiek, ciężar mądrości życiowej i chorobę. Zresztą mam wrażenie, że to
choroba najbardziej do tej mądrości się przyczyniła. Przynajmniej bardziej niż wiek. Nie mówię tu,
że nie popełniam błędów bo popełniam ich
w cholerę ale teraz na niektóre błędy też patrzę zupełnie inaczej. A już z
pewnością wiem, że niewiele wartych jest naprawienia. Gdybym mogła zmienić
przeszłość? Być może coś uległoby zmianie ale z drugiej strony. Po co ?
Widocznie tak miało być, od początku do końca. Od pierwszego dnia, przez to
wszystko co zrobiła mi moja matka. Przez to kim stałam się i jak żyłam. Tak miało
być i nie warto żałować. Przecież nikt z
własnej woli nie chce cierpieć ale wieczne rozpamiętywanie przeszłości nikomu
nic dobrego nie przyniosło. Trzeba mieć naprawdę
bardzo dobry powód by na pytanie „po co?” , trwać w jakimś przekonaniu, że
warto. Czasem bardziej warto interesować się losem innych ludzi, doceniać
twórców maści wszelkiej, poszerzać horyzonty
ponad swoją własną zaściankowość , nie wyrażać opinii o innych bo nikt nam do
nich prawa nie dał, akceptować to, że każdy ma prawo żyć jak chce. To czym się
chcemy otaczać jest dobrodziejstwem wyboru.
Nie oglądam żadnych wiadomości, poza może sportowymi. Nie znam nazwisk wszystkich
ministrów i zupełnie do niczego nie jest mi to potrzebne. W zamian znaczniej
chętniej wolę poczytać poezję, obejrzeć
film, czy zwyczajnie pogapić się w niebo. Przecież większość mojego pokolenia
to ludzie rozczarowani. Świadkowie wydarzeń stanu wojennego, cieszący się z wolności 1989 roku , aż w
końcu uczestnicy narastającego w nich
rozczarowania tym , co z tą wolnością uczyniono. Nie chcę o tym już wiedzieć, brzydzi mnie to
i niestety smuci. Jestem już na to za stara, za chora , za słaba a nie znoszę
wiecznego narzekania z pozycji obserwatora. Natomiast coraz bliżej mi do
wartości Boga i choć patrzę na wiele aspektów jeszcze z dystansem, czuję jak z
każdym rokiem traci on swą miarę. Prawie nie mam próśb ale za to mam za co
dziękować. Życie w moim przypadku nie zawsze jest rzeczą ludzką. Pozostaje mi
je zatem uznać za Boski cud. Mam tylko nadzieję, że nie grzeszę zbyt mocno
pychą posuwając się ku takiemu stwierdzeniu.
Jednakże z owego cudu mojego życia korzystam zgodnie z prawem
sumienia. I jeśli mi dane to biorę
pokornie nim stanę się energią, niebytem lub bytem jakimś , zlepkiem pamięci po
sobie zostałym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz