W nowym nie pachnie jeszcze sernikiem

Zawsze, kiedy się przeprowadzałam aby dom stał się domem, wypełnionym nie tylko ludźmi i rzeczami, należało wypełnić go zapachami. Najlepszy zapach domu to zapach sernika. Słodki, miły, zapowiadający pyszny smak. Taki dzięki, któremu można się będzie poczuć swojsko, kiedy wszystko jest jeszcze takie nieswoje. 
Blog na onecie prowadziłam przez 12 lat i trzeba mi szukać nowego, bo ktoś zadecydował o likwidacji. Ręcznie, bo chyba archiwum stanowiło za duży plik w całości do skopiowania, przeniosłam post po poście. Nie poprawiając niczego a pomijając wyłącznie to, co nieistotne. 
Zatem "rzeczy" przeniesione i ja też. Brakuje tylko sernika. Nie, nie tylko. Brakuje też czytelników. Strzałkę zostawiłam " skręć w prawo". Bardziej jednak, jeśli już, trafią po zapachu. 

Dziś mam kolejne urodziny więc bardziej nastrój tortowy ale nie wykluczam bo kusi. 
Nic mi tak do podsumowania urodzinowo nie pasuje jak wiersz L. Staffa. 

"Oto jest życie: nic, a jakże dosyć..."

Kochać i tracić, pragnąć i żałować, 
Padać boleśnie i znów się podnosić, 
Krzyczeć tęsknocie: "precz" i błagać: "prowadź"! 
Oto jest życie: nic, a jakże dosyć... 

Zbiegać za jednym klejnotem pustynie, 
Iść w toń za perłą o cudu urodzie, 
Ażeby po nas zostału jedynie 
Ślady na piasku i kręgi na wodzie.

Nic nam nie jest dane na zawsze

Totalny banał ale jaki prawdziwy. Dziś jestem kimś a jutro jestem nikim.  W jednej chwili fortuna się obraca i nie pozostaje zupełnie nic z tego co było wcześniej. Dotyczy to zdrowia, rzeczy, pracy i związków. Czasem nawet  jedno jest konsekwencją drugiego.
Pewna znajoma przez wiele lat była z kimś związana. Wspólne plany, wspólne inwestycje w postaci mieszkania, dorobku, planów na przyszłość.  Marzyła również o wspólnym dziecku lecz decyzja była odkładana bo ciągle coś tam, bo on studia, bo ona dobra praca, bo kredyt na mieszkanie. Aż w końcu jemu przestało wystarczać.  Chciał kogoś bardziej na poziomie, jego poziomie bo przecież już prawie magister a ona ledwo po liceum. Przestali mieć tematy do rozmów a ona przestała pasować do jego znajomych.  Ludzie się rozstają i nie ma w tym nic nadzwyczajnego.  To jest zawsze tylko  osobisty ból  straty. Przeważnie dla tego, kto zostaje porzuconym. Tylko do cholery po co okrucieństwo tego, który porzuca? Czy nie można przemilczeć i nie wbijać tej ostatniej szpili ? Czy koniecznym jest wykrzyczeć – zostawiam cię bo jesteś tępa? Czy trzeba z kimś spędzić dziesięć lat by dojść do takiego wniosku a może to pretekst dla braku miłości? Czy można poczuć się lepiej przez to tylko, że sprawimy , że ktoś drugi poczuje się źle? Nie rozumiem i nie chcę rozumieć bezsensownego ranienia,  jeszcze nie tak dawno  najbliższej na świecie, osoby. Niestety świadczy to o poczuciu winy, które przenosi się na tego drugiego, tłumaczy na tysiące sposobów  i zagłusza w każdy możliwy. I to nie dlatego, że się ludzie rozstają bo to banał jak świat stary ale dlatego, że to rozstanie nie jest uczciwe.  Skoro nie jest uczciwe rozstanie to  i sam związek zbyt uczciwy nie był.  Tylko, że żaden nie powie- zostawiam cię bo cię oszukiwałem, bo cię zdradziłem , bo byłem wobec ciebie nieuczciwy.  Za to chętnie wytłumaczy to wszystko tym, że byłaś tępa albo niezbyt  dobra dla niego. Wszędzie wina, wina a ukarany zostaje ten drugi. W przypadku wspomnianej pary to co mu to dało, że przez zranienie jej spowodował jej niską  samoocenę? Mógł odejść jeśli chciał ale nie musiał przy okazji jej niszczyć.  Sama kiedyś rozstawałam się z kimś dziękując sobie wzajemnie za każdą spędzoną razem chwilę, za każdą ciepłą myśl i tęsknotę. Choć to było wiele lat temu to do dziś się przyjaźnimy i przede wszystkim, szanujemy. Wyszliśmy z tego bez ran, bez konieczności leczenia swojej psychiki, z klasą.  Ale nie zawsze tak jest.  Jako ta gorsza obarczam się winą popełnioną lub nie, odpowiedzialnością za zachowanie innych, których do takich zachowań sprowokowałam. Analizuję rozdrapując swoje psychiczne rany, zamykam w sobie i izoluję się od świata czując  się coraz bardziej nikim. A to wszystko  muszę ukryć przed rodziną  , bo nie umiałabym nawet odpowiedzieć na setki pytań o siebie. A wszystko to przez otrzymane okrucieństwo, bo nikt jak ktoś bliski nie wie, gdzie najtrafniej wbić szpilę, żeby zabolało najdotkliwiej.
…Na ukrytych fotografiach 
Żółkną białe bzy
Kto tam się umawia 
Na wieczność?
To my, to my, to my
Nanizani jak korale
Na cieniutką nić
Przesuwamy się wytrwale
Byle być
Nic nie dane jest
Na zawsze
Nawet niebo ponad głową 
Ma swój kres
Nic nie dane jest 
Na zawsze
Pokochajmy to 
Co dzisiaj jest…
Zawsze w Wigilię znajduję chwilę czasu na rozmowę z sobą, na to by uczyć się sobie wybaczać. Wybaczać błędy, prowokacje, niezamierzone krzywdy, cynizm.  Sobie wybaczyć wcale nie jest łatwiej niż innym. Jest trudniej bo innym wybaczyłam już dawno. Z sobą muszę o tym porozmawiać.
Świątecznie chciałabym  życzyć każdemu, kto mnie jeszcze czyta  dobrego czasu i wyrozumiałości dla siebie samych. Bądźcie zdrowi i szczęśliwi.

Anioły


23516182_10209892510058801_1188698651_o
Anioły bywają smutne zwłaszcza nad ranem
Są zatroskane
Bo nie każdą ścieżkę da się wyprostować
Nie każde głupstwo naprawić
I cofnąć raniące duszę słowa
Nie każde łzy można oszuszyć 
I nie każdy ból i lęk uleczyć
Anioły są zatroskane o nas jak o dzieci
A kiedy mnie opuści mój ten Anioł złoty
Uznając , że koniec jego o mnie trosk
W pewną ciemną noc pełną mego strachu
Anielskim orszakiem odprowadzi mnie do piachu
Zanim to się stanie anioły choinkowe zajmują moje palce i oczy .
Ale nie głowę

Ulotne słowa

Myślałam, że powiem Ci wszystko
Tyle się we mnie słów zebrało
Lecz jak te konie narowiste
W tej jednej chwili odleciały
Myślałam sobie, dam Ci słowa
 Co nasze dusze scementują
A w zamian tego dałam usta
Marząc , że je pocałujesz.
Cofnęły się wtedy moje słowa
Zamknęły we mnie niczym lęki
I odtąd jestem już gotowa
Oczami wyrażać duszy dźwięki
Wrócą kiedy zamknę oczy ?

The Wall

Za dwa lata minie 40 lat odkąd najbardziej osobista, najbardziej święta, została upubliczniona dwupłyta The Wall. Jak modlitwa  przez te blisko 40 lat istnieje we mnie. Abym mogła ją słuchać potrzebuję odpowiedniego mistycznego niemal czasu. The Wall nigdy mnie nie przygnębiała ale zawsze pozwalała poczuć się bardziej duchowa niż cielesna.
Gdy jesteśmy młodzi wierzymy w ideały, wydaje się nam , nam się wydawało, że dojdziemy do punktu, w którym będzie można zmienić świat.  Ideały przeciwko wojnom , chorobom, głodowi zarówno duszy jak  i ciała. Mając te swoje 15 i więcej lat poświęciłam na  rozmowy o tym wiele czasu. Najpierw skutecznie miażdży nasze ideały szkoła, bo tu myślenie szablonowe jest jedynym słusznym.  Z pełnym przekonaniem dobrych intencji robią to też rodzice, bo przecież zawsze chcą najlepiej i najlepiej wiedzą co jest dobre. Każda inność przekraczająca drzwi stereotypów jest niezrozumiana, naganna , negatywna i zawstydzająca. O tym właśnie jest pierwsza płyta The Wall kończąca się Good by blue sky. Żegnajcie ideały. Nic już nie zrobię , nic nie stworzę, niczego nie naprawię i nie ulepszę w tym najbardziej okrutnym ze światów. A swoją inność i wrażliwość muszę schować głęboko by  nie cierpieć narażony na śmieszność , wytknięty palcami. Po prostu INNY.  Ktoś próbuje mnie przekonać, że życie to zarabianie szmalu, to egoizm, to nie tak , nie tu , nie to.  Odgradzam się stając coraz bardziej samotnym traktując to jak jednocześnie ratunek i przekleństwo . Tak jak przekleństwem jest wrażliwość.  Druga płyta zaczyna się jeszcze ostatnim wołaniem o pomoc . Hej Ty stojący na zimnie , samotniejący. Czy mnie słyszysz ? Czy mnie czujesz ? Czy możesz mi pomóc ? Czy możesz podać mi rękę ?  Im więcej warstw tym większa kruchość pod nimi.  Lęki przeobrażają się w psychozy. Nadzieja w całkowity jej brak. Coraz mniej sił na rozpaczliwą prośbę o pomoc.  Mam swój świat by się w nim skryć, swoje książki i swoje wiersze. Całą tą otoczkę życia też mam choć jej nie potrzebuję.  Izolacja. Przepiękna gitarowa solówka kładzie się smutkiem w sercu. Przepiękny tekst pozostawiający po sobie milczący wydźwięk.  Czy ktoś pamięta Verę Lynn ? Spotkamy się pewnego dnia. Światełko ? Jeśli tak to bardzo nikłe.  Stajesz się obserwatorem swojego  życia. Znam to doskonale. Jakby stojąc z boku i nie robiąc nic czekać na to co się wydarzy.  Patrząc jak na przedstawienie bez pokuszenia się nawet o recenzję. Świat jednak nie daje spokoju.  Jesteś inny, nie nadajesz się by żyć w społeczeństwie , należy cię napiętnować, obedrzeć  z uczuć. Ktoś zauważył, że je masz na twoją zgubę. Nie wierć się. Zrobimy ci zastrzyk, po którym  przestaniesz czuć. To jest naprawdę przyjemne odrętwienie. Znika rozpacz, ból, strach. I znikasz ty , to kim jesteś.  A kiedy już nie jesteś w stanie wykrzesać z siebie najmniejszej linii obrony zostajesz skazany.  Wszyscy, którzy kiedykolwiek dostrzegli twoje uczucia przez całe twoje życie zostają powołani na świadków oskarżenia.  Zostajesz skazany na samotność.  Kochani rodzice widzą w tobie jedynie szaleńca. Krzywdzisz tym wszystkich bliskich. Krzywdzisz siebie.  Pozostaje tylko  szklany klosz.   I znów znana już melodia kończąca drugą płytę choć inne słowa. 

Za Murem
Samotnie , lub parami
Ci, którzy naprawdę Cię kochają
Chodzą w tą i z powrotem za Murem
Ramię w ramię
Zbierają się w grupy
Krwawiące serca i artyści
Stawiają opór
Kiedy cali Cię odnajdą
Zataczają się i upadają, gdyż to nie jest takie proste
Walić sercem w ten pieprzony Mur.

Miłość

Dziś przyśniła mi się miłość.
Na początku była przyjemna, radosna, wyrozumiała i prosta
Ale potem stała się trudna, niepojęta i znikająca w oddali.
Czy nie tak zazwyczaj jest z miłością?
Dzisiaj przyśniła mi się miłość i wszystko zamknęło się w jednym śnie

Pomysł i pasja


Długo się zastanawiałam jaki mieć na siebie pomysł aby moje życie nie spoczywało na całkowitej marności dnia za dniem. Nawet w takiej sytuacji jak moja nie jestem osobą, dla której czekanie na śmierć jest jedynym fascynującym celem i zajęciem.
Może to nic wielkiego by pozostawić po sobie namacalny dowód swojego istnienia ale w chwili obecnej stało się to moją pasją.
18238118_1337461646307009_6864293782108127541_o
Niedawno wykonane margaretki są chyba najbardziej jak dotąd udane. Pomysłów mam jeszcze bardzo dużo i jedyne co chcę to mieć czas.Czas na ich realizację.

Sentymentalnie o muzyce

Wszystko zaczęło się w  bardzo wczesnym dzieciństwie.  Najmłodsza w stadzie oznacza to, że byli starsi. W moim przypadku starsze. Kiedy ja miałam zaledwie 4 lata moja siostra i kuzynka były już panienkami umawiającymi się na randki. Pecha miały owe „panny”, że im czasem na te randki mnie wciskano pod opiekę bo nie było co ze mną zrobić a opiekę jakąś mieć musiałam. W Nowej Hucie była taka kawiarnia, gdzie wówczas zbierała się okoliczna młodzież.  Notabene do dziś istnieje i obecną jej właścicielką jest moja koleżanka z podstawówki. Co ciekawsze, tam od prawie pół wieku nie zmienił się wystrój i podejście do klienta, tudzież konsumenta. Wracając do rzeczy. Moje „panny” i ich towarzystwo traktowali mnie niemal jak maskotkę. A że były to czasy wielkiej ery polskiego big bitu    ( żaden inny niepolski  jeszcze wtedy nie przekroczył naszych granic) więc osłuchana byłam  w tych różnych wczesnych Niemenach, Stanach Borysach, Breakoutach i innych im podobnych. Jako ‘maskotka” popisowo śpiewałam Jaskółkę uwięzioną „zarabiając” tym lody czy lizaki. Tak się to zaczęło a potem … Minęło kilka ładnych lat zanim muzyka wypełniła moją duszę do dna. Miałam może 12 – 13 lat kiedy pierwszy raz słyszałam Bohemian Rapsody – Queen –ów. Już wtedy myślałam, że w tym utworze jest wszystko. Od poezji, symfonii, poprzez chóry anielskie do brzmień elektrycznej gitary. Potem usłyszałam Moddy Blues – Nights In White Satin.  To chyba pierwszy raz płakałam wzruszona muzyką.  Ale wszystko jeszcze było przede mną. Koniec lat 70 to był niesamowity rozkwit naszej polskiej nowofalowej muzyki, w których teksty mówiły o  ważnych w życiu rzeczach. Wtedy też wreszcie na dobre zaczęła docierać muzyka z zachodu. Wtedy też następowały podziały. Jedni słuchali Smokie a inni Black Sabath , jedni Lady Punk a inni Mannam.  Przede wszystkim się wtedy słuchało. Wreszcie ktoś za nas wyrażał uczucia w tych tekstach o prawdzie, miłości, zwątpieniu. Można się było utożsamiać i chodzić na koncerty. Do dziś utwory z tamtych lat jak Lombardu, Dżemu, Perfektu, Republiki czy Mannamu są aktualne mimo, iż tak bardzo zmienił nam się czas i okoliczności „przyrody”.  Chłonęliśmy to wszystko,   tak jakby się chcąc nadrobić wszystkie stracone lata, zwłaszcza tych muzyków, którzy już może dawno wydali owe płyty a nawet zdążyli po latach sławy i wyniszczającej drogi na szczyt , dokonać żywota. Tak właśnie było z Jimim ale do tego dojdę z czasem.  Zatrzymam się nieco dłużej na roku 79. Mini max w radiowej trójce i Piotr Kaczkowski, przedstawiający w czwartkowe wieczory minimum słów maximum muzyki, czyli całe płyty wprost z zachodu. Wtedy po raz pierwszy usłyszałam The Wall – Pink Floyd. Drugą płytę albumu odsłuchałam niemal na kolanach. Potem wszystkim nam miękły kolana przy Hey you.  Nie wiele z tego rozumiałam bo mój angielski był na ledwie podstawowym poziomie. Zespół też słyszałam po raz pierwszy a to nie były czasy, gdy można w każdej chwili wyszukać każdej potrzebnej informacji w internecie.  Nie mówiąc już o tłumaczeniach. Szukało się więc tego po przeróżnej prasie muzycznej, wymieniało się ze znajomymi każdą zdobytą informacją. Po miesiącu mogłam cytować tłumaczenie Ściany na pamięć a o zespole wiedziałam niemal wszystko. Do dziś gdzieś mi się plączą wycinki z gazet na temat. Wkrótce po tym miałam dostać mój pierwszy w życiu magnetofon kasetowy. Nie do wiary, że nagrywało się z na niego z radia przez mikrofon. Jaka to była jakość, mój Boże, koszmarna ale i tak to smakowało wybornie. Majętniejsi mogli sobie pozwolić na magnetofon szpulowy, wzmacniacz, czarne płyty wystane w gigantycznych kolejkach do najlepiej zaopatrzonego sklepu muzycznego w Krakowie na Małym Rynku. Po te płyty przyjeżdżali  nawet z daleka. Ja dostałam, że tak to określę, oryginalną kasetę The Wall , studyjnie nagraną, bez tych szumów i cudacznych udziwnień jakie były efektem nagrywania z radia. Bo ani radia dobrego nie miałam ani tego magnetofonu. Udało mi się jednak poznać twórczość Floydów od zarania, od czasów Syda Barreta i strasznie żałowałam, że tak się potoczyły losy Syda, niezwykle przejmującego muzyka. Chociaż nie wiem czy gdyby Waters był na drugim planie w zespole , kiedykolwiek powstałaby Ściana. Stało się jak się stało a ten album już do końca życia wywarł na mnie piętno.                                                         A potem poszłam do kina na Czas Apokalipsy.  The End mojego do dziś najbardziej ukochanego z muzycznych nieboszczyków, otworzyło kolejną zapadnie mojej duszy. I znów poszukiwania, drążenie , poznawanie, smakowanie i wzruszenia aż w końcu stanęłam nad jego grobem mając w sobie wszystko czym mnie wypełnił. Jak wszyscy oni poznani po drodze. Jedni w mniejszym, inni w większym stopniu w całej tej mojej zachłanności wypełniania siebie jakimś pięknem.    Paradoksem jest, że zarówno Pink Floyd jak i The Doors rozpoczęli swoją działalność w roku, w którym się urodziłam.  I tak  doszłam do kolejnego muzyka grającego na strunach mojego serca, Leonarda.  Dopiero jak poznałam tłumaczenia jego piosenek i wierszy zrozumiałam jak piękny to był człowiek. Jaki cud przeżyłam móc go zobaczyć i posłuchać na żywo.  Oddychać tym samym powietrzem i uczyć się od mistrza wielkiego szacunku do ludzi i skromności.         To były i są moje trzy największe miłości ale przecież były też i te mniejsze choć również doceniane.  Nie sposób nie wspomnieć o niesamowitym poecie dotkniętym epilepsją czyli Ianie Curtisie z zespołu Joy Devision. Podobnie jak miłym sercu jest mroczny Kurt Cobein z Nirvany.     I kolejny nieżyjący Jeff Burckley o cudownym głosie. Black Sabat z moim zdaniem najlepszą ich płytą Paranoid też tkwi z mojej pamięci. Oczywiście Led Zeppelin z najlepszą na świecie gitarą  Jimiego Paga. I oczywiście Karmazynowy Król    ( King Crimson ) bo nie da się przejść obojętnie obok Epitafium i nie tylko.     Nie sposób wymienić wszystkie mniejsze lub większe muzyczne miłości. Z całą pewnością jednak nie można zapomnieć, że wtedy kształtowały nas czasy i muzyka,  będąca ich tłem a czasem pierwszym planem obrazu emocji. Czy teraz wzbudzają mniejsze? Absolutnie nie. Przez swój sentymentalizm potrafię się zasłuchać i niejedną łzę uronić w tym zasłuchaniu. 

Jesień wspomnień

Głęboka jesień we mnie rozmyła
Płonne nadzieje i dawną miłość
Liściem ostatnim tuż pod stopami
Skreśliła zapach nad marzeniami
I tylko jeden kasztan w płaszcza kieszeni
Wspomnień jest garstką o złotej jesieni
Przypomina czasy pełne kasztanów
Codziennie w pośpiechu  zbieranych rano
Gdy jeszcze mgły tak gardła nie ściskały
I gdy mój synek był jeszcze całkiem  mały
I mu na zawsze w pamięci zostało
Ile radości nam wtedy to dawało
A ja uśmiecham się do tych wspomnień
Zwłaszcza gdy on siedzi koło mnie. 

Ze środka melancholii

Zawsze chciałam być pisarką. Najlepiej wielką, o przenikliwym otwartym umyśle by mogły w nim powstawać historie jeszcze przez nikogo nie wymyślone, a które wiodły by moich czytelników w przestrzenie głębszych refleksji. Takie proste słowa, które stają się dla kogoś ważne. Od  dziecka marzyłam aby być kiedyś wielką pisarką na przemian z tym aby być psychologiem. Nie stałam się ani jedną ani drugą. Moje nieudolne próby pisania przez całe życie jakiś najczęściej małych a nawet niskich lotów, form literackich trudno nawet podciągnąć pod literaturę. Psychologiem też nie jestem choć czasem ludzie zwracają się do mnie o radę, inny punkt widzenia różnych spraw lub zwyczajnie chcą się wygadać. Potrafię słuchać. Może czasami mam lekkie pióro ale to za mało, stanowczo za mało. A może umysł mam zbyt zamknięty by mogło powstać w nim coś na miarę wielkości. Nie wymyślam złotych myśli, które można rozwinąć,  na poczekaniu. Przychodzą zawsze w najgorszych momentach, kiedy idę ulicą, podążam gdzieś by załatwiać jakieś sprawy i po powrocie do domu nic z moich myśli już nie zostaje. Czasem nawet bardzo mi tego żal. Nie powinno się zapominać tego co się ma w sobie i co w sobie powstaje a przede wszystkim tego, co jest ważne. 
Kiedy jednak mam zamknięty umysł nie potrafię pisać, nie potrafię dzielić  się sobą. Od jakiegoś czasu ten mój umysł jest zatrzaśnięty i nie mogę odnaleźć do niego klucza. Od wielu lat każdy rok przynosi w moim życiu tak dużo zmian, że od wielu lat marzę o jakieś stabilizacji, wręcz nudzie. Tak wiele się zmieniło od tamtej jesieni. Chyba mniej boję się tego co się ze mną stanie jak świadomości tego co mnie ominie. Rok temu dane mi było być, zobaczyć, poczuć i wzruszyć się do łez. Spełnić marzenie, stanąć nad grobem Morrisona i napić się  wina na Placu Tertre na Montmartre. Potem było już tylko gorzej. Kolejny szpital, kolejny ból,  strach i łzy aż w końcu  kolejna znacznie cięższa operacja jaką przeszłam i kolejny wciąż nieprzemijający lęk bardziej spotęgowany bo bardziej poparty niekorzystnymi wynikami. Potrafię z siebie kpić i z mojej choroby ale chyba już coraz słabiej. Moja zaprzyjaźniona lekarka chcąc mnie pocieszyć, powiedziała, że przecież już sto razy miałam umrzeć a wciąż żyję. Jakby na przekór logice i rokowaniom.  Całkiem jak z tym przepowiadanym końcem świata, który nie następuje. Cały on jest pełen zagonionych ludzi, walczących z deficytem czasu. Ja w ciągu jednego dnia musiałam przestać pracować, przerwać szkołę a właściwie ją rzucić. Mam nadmiar czasu i nienawidzę tego. To powoduje tylko za dużo myślenia. Istnieje takie powiedzenie: nie myśl za dużo bo stworzysz problem, którego jeszcze przed chwilą nie było.  Miałabym czas na pisanie gdybym była wielką pisarką. Każdego dnia wydaje mi się, że już jestem bliska by znaleźć sposób na dalsze życie. Tak jakby jakaś klapka w głowie nie mogła się otworzyć i go uwolnić.  Kiedy leciałam samolotem to bardzo zdziwiło mnie to, że ponad pułapem chmur jest bardzo jasno. Nawet jeśli leciałam późnym wieczorem i po wylądowaniu było ciemno, pochmurno i padał deszcz. Niby takie rzeczy to się wie ale jak się je widzi to jest zupełnie inna sprawa.  To światło więc gdzieś tam jest, tylko chmury utrudniają jego dostęp. Swoista analogia. Jak napisał kiedyś Stachura, który siedzi w moich myślach wraz z innymi ważnymi dla mnie – „Każdy w sobie nosi te miliardy gwiazd, gasnących powoli jedna po drugiej, zjadanych przez troski, choroby, nieszczęścia i kataklizmy, ale dużo ich – gwiazd, niezliczenie, miliardy i jeszcze ciągle nowe się rodzą, i może to jest to właśnie, co trzyma nas. Może to jest to, ten ciężki cud, za sprawą którego udaje się jednak wyleźć z mroków jamy na powierzchnię, i żyje się dalej. Świeci się dalej.”
Niestety jesteśmy niewolnikami własnych ograniczeń, ja jestem teraz bardziej niż kiedykolwiek i gasnę. Każdy człowiek to swoista plątanina potrzeb. Przesadnych, wydumanych, bardziej lub mniej uzasadnionych, a czasami takich w sam raz. Bywa, że jedyne szczęście jakie mnie spotyka to szczęście w nieszczęściu. Mogło być znacznie gorzej , prawda ? Tkwię w tej melancholii a do tego jesień wdziera się w duszę.
I nic już nie jest takie samo.

Dużo marzeń

Spełnianie marzeń jest niebezpieczne.  Spełnia się i co ? Można umrzeć. Tak jak w tym powiedzeniu – Zobaczyć Neapol i umrzeć.  Zobaczyłam Paryż. Spełniłam marzenie i stanęłam nad grobem Morrisona. Nieważne, że sam grób trochę rozczarował. Ważne, że spełniłam marzenie. Dwa miesiące po tym byłam tak bliska śmierci jak nigdy dotąd. Byłam niemal już po drugiej stronie. Wszystkie kolejne poprzednie „razy” też były ciężkie ale przed nimi nie spełniałam swoich marzeń. Czy mogę jeszcze mieć marzenia?  Pewnie tak ale już zawsze będę miała mocne obawy przed ich spełnianiem.  Niech sobie już zostaną niespełnione, w sferze wyobraźni. Na te święta życzę wszystkim spełniania marzeń bez lęku lub posiadania ich na tyle dużo aby ciągle mieć co spełniać.

Teatr emocji

Chodź pójdziemy na skraj horyzontu
Poprosimy  niebo  o miłość
Wszystkie smutki wrzucimy w przepaść
I wyśnimy najpiękniejsze sny
Potem w naszej wielkiej lubieżności
Obnażymy najsmutniejsze myśli
Biorąc na świadków intymnego aktu
Krople łez pod naszymi rzęsami
Chodź ze mną na skraj przepaści
Zagramy z życiem na loterii
Zapominając każdy ból i strach
Dotkniemy ciepła naszych gwiazd
Albowiem jutra nie ma w naszym teatrze emocji.

Afirmacje i nastawienie

Wierzycie w afirmacje ?  Afirmacja to powtarzanie bardzo pozytywnych haseł na temat swojej osoby i swojego życia prowadzących do utożsamiania się z ich treścią.  Oczywiście musi zawierać coś zgodnego z prawdą lecz budującego jedynie nasze nastawienie. Przykład: Doceniam i szanuję siebie, Zasługuję na miłość, Wybaczam doznane krzywdy itd. Brzmi to jak zaklęcia, mantra mówione wprost w siebie.  Ale jeśli  założymy, że człowiek jest centrum i ośrodkiem produkcji wszystkiego, co go dotyka ? Jeśli wierzymy, że są takie  sytuacje, kiedy człowiek sam siebie potrafi wpędzić w poważną chorobę i sam się z niej wyciągnąć. Afirmacja jednak ma sens jeśli nie jest fałszywa bo trudno sobie wmówić na przykład: jestem bogaty jeśli ma się wyliczone drobne do wypłaty. Choć i w tym wypadku nie ma miary bogactwa, gdy dla jednym będzie to, że im jednak starcza a dla innych życie w obrzydliwym luksusie, które często wcale nie jest wyznacznikiem szczęścia. Podobnie jak wmówienie sobie mieszkanie w pałacu podczas gdy mieszka się w małym mieszkanku w bloku z wielkiej płyty. Ale czy dla wielu takie właśnie małe, przytulne mieszkanko nie jest bardziej „domem” niż jakiś tam pałac?  Afirmacje mają na celu kontrolowanie naszych emocji aby przekładać je na pozytywne kreowanie tego życia. Nie mamy wpływu na wybory, zachowanie, postepowanie innych ludzi ale zawsze mamy wpływ na nasze własne wybory, zachowania i myśli. Jeśli zdecyduję, że chcę być szczęśliwa to mam szansę być mimo wszystko. A jeśli nie jestem to mam szansę się zastanowić co zmienić lub poprawić w moim życiu aby nie było ono pasmem nieszczęść. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że w według wszelkich utartych kanonów kompletnie nie powinnam mieć powodów do aż takiego zadowolenia z życia jakie właśnie mam. Nie jestem zdrowa , nie jestem bogata , nie mam partnera itd.  Wielu znających mnie ludzi niemal załamuje nade mną ręce, co mnie jedynie śmieszy. Bo ja myślę o tym co mam a nie o tym czego mi brakuje. Mam zdrowe ręce, mam zdrową głowę, mam bogate życie wewnętrzne i wrażliwość, mam , przeważnie mam takie relacje z ludźmi, że nawet jeśli się na jakiś czas oddalamy to zawsze możemy wrócić do rozmów, uśmiechów i dobrego myślenia o sobie. Mam zdrowy rozsądek, jakąś tam mądrość życiową i chwile zupełnego oderwania się od rzeczywistości. Mam znacznie więcej powodów do radości niż smutku mimo, że nie mam nawet części tego, co mają inni ludzie. Dzięki afirmacjom ? Nie, dzięki mojemu nastawieniu do życia i akceptacji tego, co czasem bywa trudne. Nie tracę energii na narzekanie. Wykorzystuję ją na przystosowanie się. Czasem trzeźwo oceniam sytuację a nie narzekam ale szukam rozwiązania lub nie przeszkadzam losowi aby sam go poszukał. Pewnie, że nie zawsze jestem taka mądra i cierpliwa ale to co w życiu przeżyłam całkowicie pozbawiło mnie histerii a to jest niezwykle pomocne. Nastawienie to nie to samo co afirmacja choć wydaje się bardzo pokrewne. Jest taka opowieść. Pewien staruszek był odźwiernym bramy do pewnego średniowiecznego miasta. Kiedyś pod bramę podszedł mężczyzna i zadał mu pytanie jacy ludzie są mieszkańcami tego miasta. Staruszek zapytał a jacy byli ludzie w mieście, z którego przybywasz ? Na co ów człowiek odpowiedział, że byli okropni, zawistni, chciwi, banda łobuzów. Staruszek odpowiedział – więc takich samych znajdziesz w tym mieście i pamiętaj,  że Cię ostrzegałem. Następnego dnia przybył inny człowiek i zadał to samo pytanie i znów staruszek zapytał o mieszkańców jego miasta. Przybysz powiedział, że byli to cudowni ludzie, pełni uczciwości i serdeczni. Poszukiwanie pracy tylko zmusiło go do tej wędrówki. Wtedy odźwierny powiedział – takich samych znajdziesz i tu.  Obaj przybysze to byli bracia i przybyli z tego samego miasta.  Wszystko, co przeżywamy nie zawsze możemy kontrolować ale zawsze możemy kontrolować nasze nastawienie wobec tego.  Zgorzkniałym ludziom nigdy nie będzie dobrze w życiu. Zawsze znajdą powód do narzekania i same ciemne strony każdej sytuacji. O dziwo znam wielu takich ludzi. Czasem słucham przez dłuższy czas i potrafię współczuć w obliczu prawdziwych nieszczęść ale kiedy narzeka się na wszystko wokół a jak już nie ma na co to chociaż na pogodę to stać mnie na kpinę.  Jakieś badania wyliczyły, że najczęściej martwimy się zupełnie niepotrzebnie tracąc na to mnóstwo energii.  40 % zmartwień dotyczy przeszłości, której nie można zmienić. 50 % dotyczy przyszłości z czego 90 % rzeczy w ogóle się nie wydarza a z pozostałymi 10 % umiemy sobie poradzić. Zabawne, że człowiek skupia się bardziej na unikaniu cierpienia niż na uzyskaniu przyjemności.  I na koniec. Świat jest odbiciem nas samych. Kiedy kochasz siebie, potrafisz kochać innych. Kiedy siebie nienawidzisz, innych również. Nasz własny wizerunek jest schematem ustalających jak chcemy się zachowywać, z kim spotykać,  z czym mamy doczynienia i czego unikamy.  Każda nasza myśl i czym wywodzi się z tego jak widzimy samych siebie. Jesteśmy tacy jacy myślimy, że jesteśmy. Świat zaczyna się w nas i w nas się kończy.